To był showtime w mglisty lipcowy wieczór w 2011 roku i stałem na podłodze w Mod Club w torontońskim Little Italy na debiutanckim występie Weeknda. Nigdy wcześniej nie czułam się bardziej żywa. Przed swoim trzyczęściowym zespołem miał na sobie wojskową kurtkę z nadrukiem, podwiniętą do łokci, a na prawym nadgarstku trzymał bransoletkę z koralików. Wyglądał na lekko przestraszonego, ale nikogo z publiczności to nie obchodziło. Cztery miesiące po wydaniu debiutanckiego mixtape’u Weeknda, House of Balloons, byliśmy po prostu szczęśliwi, że mogliśmy tam być, rozpromienieni obecnością tajemniczego wówczas artysty, którego blogerzy muzyczni nazywali „eksperymentalnym.”
Żywotność unosiła się wokół mnie. Około 600 z nas stało się „my” na 90 minut tej nocy. My – grupa samookreślających się odmieńców, młodych kanadyjskich fanatyków – byliśmy w końcu jointerami. Zaledwie kilka dni wcześniej, indie tygodnik Now Magazine nazwał koncert „najbardziej oczekiwanym pierwszym występem zespołu z Toronto. Ever.” Śledziliśmy każdy jego ruch. Drake obserwował z balkonu, ludzie szeptali, podobnie jak niektórzy ważni dyrektorzy muzyczni. Bardzo lokalna piosenkarka Massari zatweetowała, „The man is a legend in the making. Nawet Puffys People są w Green Room z nami lol niesamowite!!!”. Ale nie było nic zabawnego w tym, że cały ten hype dział się tam, gdzie mieszkaliśmy. Po raz pierwszy nie byliśmy na zewnątrz patrząc w, ale wewnątrz i patrząc na siebie.
„Najlepszym słowem, jakie przychodzi mi do głowy, by opisać to, co czułem tamtej nocy, jest euforia”, mówi mi przez e-mail The Weeknd, urodzony jako Abel Tesfaye. „Wszyscy ci krzyczący fani byli tam, aby mnie zobaczyć, a ja byłem przytłoczony. Byłem przerażony, zdenerwowany, niespokojny, a kiedy zaśpiewałem pierwszą nutę, poczułem euforię. Czułam się komfortowo. Wiedziałam, że będę to robić do końca życia, ale nigdy nie będę w stanie powielić tego uczucia.” Aż do tego momentu, The Weeknd utrzymywał pewien stopień tajemnicy przed opinią publiczną, anonimowo udostępniając swoją muzykę na YouTube w 2010 roku. Wczesna twórczość The Weeknd była wyraźnie rezultatem pewnych badań, mierzeniem temperatury współczesnego muzycznego krajobrazu, który był mocno slapstickowy. (W przełomowym dla Tesfaye roku 2011, Katy Perry, LMFAO, CeeLo Green, The Black Eyed Peas, Kesha, Wiz Khalifa, Bruno Mars i Maroon 5 byli gorący). Blogerzy muzyczni sugerowali, że Weeknd oferuje łagodniejszy mrok dla witch house’u czy darkwave’u późnych lat 2000 (Crystal Castles, Purity Ring, SALEM – niektórzy z nich to również Kanadyjczycy), ale nikt nie przewidział roli Weeknda w popularyzacji nowego brzmienia – rotundowego, sotto voce croon, rodzaju zagubionego rytmu, nihilistycznej radości – które przeniknie do gamy R&B i muzyki pop.
Nie wiedzieliśmy, że jako dzieciaki z Toronto będziemy musieli się poddać, zanim oddamy go słoniowemu labiryntowi amerykańskiej popkultury. Czuliśmy się, jakby uwiódł całe miasto swoimi serenadami tamtej nocy. Przez jeden wieczór ogarnęliśmy razem niestabilność, wraki i psychotyczne porażki w nas samych. I jak po pierwszym haju, my również wiedzieliśmy, że już nigdy nie odzyskamy tego uczucia.
Twenty-one tego lata, mogłem być na haju tej nocy, ale jeśli nie byłem, to nie miało znaczenia, ponieważ czułem się na haju. Pierwszy występ The Weeknd był lepszy niż hype, lepszy niż narkotyki. Na początku lat 2010, ten nowy dźwięk zmieniał nasze własne doświadczenie rzeczywistości, która sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz pęknąć. To było zanim standardowe piękno preferowało chirurgiczny wygląd, zanim syntetyczny opioid fentanyl został nazwany kryzysem, lato przed Occupy Wall Street, chociaż wojna klasowa już dawno stała się rutyną życia. Wszystko się waliło, ale jazda była długa i kręta. Choć wtedy nie ująłbym tego w ten sposób, bycie na haju było czymś więcej niż ucieczką, ale raczej rodzajem mindfulness, sposobem na radzenie sobie. Jak The Weeknd pół-śpiewem na gauzy, ale grobowe „Loft Music”: „They say my brain meltin’ / And the only thing I’ll tell ’em is / I’m livin’ for the present and the future don’t exist”. „I’m fucking gone right now” – ponaglał w tekstach Weeknd w innych piosenkach. „Jestem tym, czego potrzebujesz”, powiedział nam, i o dziwo, natknął się na 100 procent szczerości.
„Balon jest niczym, jeśli nie uchwyconym oddechem”, napisał poeta i uczony Nathaniel Mackey w swojej powieści epistolarnej Late Arcade z 2017 roku. House of Balloons, przełomowy mixtape The Weeknd, to trafna metafora tego, co następuje po imprezie: balony pękają, a złapany oddech rozchodzi się wokół. Albumy wciąż nadchodziły, łącząc trzy z jego mixtape’ów (House of Balloons, Thursday i Echoes of Silence) w kompilację nazwaną Trilogy. To, co superfani wyraźnie zapamiętali jako dyskretny moment, zostało przepakowane, skomercjalizowane, a następnie zapamiętane jako skrót.
Nie tyle chodzi o to, że wraz z albumami studyjnymi – Kiss Land (2013), Beauty Behind the Madness (2015) i Starboy (2016)- The Weeknd stał się bardziej popowy, jak w happy, ale raczej o to, że stał się szalenie popularny. „Jedna z najbardziej widocznych gwiazd popu na świecie”, według Pitchfork. Wraz z hiper-widzialnością przyszła powszechna narracja o jego fatalizmie i depresji, i choć te historie były spójne, stawały się mniej wiarygodne, w miarę jak przybywało wyróżnień. Jego sprzeczne ego zaczęło krzyczeć najgłośniej, niektórzy narzekali. Przez lata, The Weeknd wciąż utrzymywał wizerunek złego chłopca poprzez swoje opowieści o upadku imprezy. Czy on wciąż bierze narkotyki? „Mam z tym związek typu off-and-on”, mówi. „Nie pochłania mojego życia, ale od czasu do czasu pomaga mi otworzyć umysł, zwłaszcza kiedy tworzę, ale kiedy występuję, jestem całkowicie trzeźwy i staram się nawet nie pić. Dzięki koncertowaniu nauczyłem się równowagi”.
Bycie na haju jest zawsze słodko-gorzkie. Odstawienie narkotyków wymaga towarzystwa, jak w „Coming Down”. Miłość jest rodzajem odstawienia, jak w „Blinding Lights”. Przywiązanie wymaga odrętwienia, jak w „Can’t Feel My Face”. Jeśli robienie sobie psychicznej przerwy od życia z okropnościami życia w kapitalizmie jest chwalebne, to zawirowania związane z uzależnieniem od narkotyków bolały tak samo, jak pomagały.
Ostatnie pełne wydanie The Weeknd, EP My Dear Melancholy z 2018 roku – kompletne z przeszywającymi melodiami, dźwiękiem tak rozrzedzonym jak źrenice – czuło się pod wieloma względami jak fuck-you dla wszystkich purystycznych krytyków, którzy powiedzieli z pogardą, że poszedł w pop. Kiedy zasugerowałem to Tesfaye, odpowiedział: „Staram się nie czytać zbyt wielu recenzji, zwłaszcza jeśli są negatywne, ale nigdy nie zrobiłem My Dear Melancholy z zamiarem powiedzenia „fuck you” komukolwiek. To było po prostu to, co czułem w tamtym czasie. Środowisko dźwiękowe pasowało do tego, jak chciałem opowiedzieć tę historię. Czuję, że mam dźwiękowe ADD i nie mogę trzymać się tylko jednego dźwięku i czuję, że to irytuje wielu słuchaczy, ale tak po prostu działa mój umysł.” Trwający niespełna 22 minuty tytuł „My Dear Melancholy” dosłownie odnosi się do jego stanu smutku. Otwierający EP-kę utwór „Call Out My Name” zaczyna się od nietypowego trylu, przechodzącego w śpiewny, seksowny krzyk. Odnaleźliśmy się nawzajem / Pomogłem ci wyjść z rozbitego miejsca. Dałeś mi pocieszenie / Ale zakochanie się w tobie było moim błędem. Punktem kulminacyjnym albumu jest „Wasted Times”, piosenka, w której Tesfaye w nieco dosadny sposób przyznaje się do romantycznego żalu.
Ponieważ jest to esej o muzyce pop, zabrzmi to irytująco, ale posłuchajcie: Freud dokonał słynnego rozróżnienia między żałobą a melancholią. Obie są reakcjami na stratę. Żałoba ma obiekt miłości (osobę lub abstrakcję), ale melancholia schodzi do patologii, bolesnego braku zaangażowania w świat. Jest to apatia wobec miłości. „W żałobie to świat stał się ubogi i pusty” – pisał Freud w 1917 roku. „W melancholii jest to samo ego”. Muzyka The Weeknd sugeruje, że melancholia jest swoim własnym sensem. Trwała melancholia, rodzaj narcystycznej depresji, rzadko jest uważana za właściwą odpowiedź na wiele odcieni rozpaczy świata. Nawet zdiagnozowana depresja ma być leczona, naprawiana czy przetwarzana. Melancholik opłakuje coś nieświadomego i robi to w sposób, który wysysa jego ego, zamyka je w pułapce, sprawiając, że „naprawa” staje się niemożliwa. W liberalno-demokratycznym społeczeństwie, gdzie najbardziej szanowani są najbardziej produktywni członkowie, melancholia jest psychopatologiczna i musi być pokonana w najlepszym przypadku lub złagodzona w najgorszym.
W 2019 roku Tesfaye wrócił do swoich wczesnych dni, grając wersję siebie z czasów Trylogii w filmie braci Safdie „Uncut Gems”. „Śledzę Safdies od lat”, mówi, zaangażowany kinoman, którego obecne obsesje obejmują cielesny thriller Claire Denis „Trouble Every Day” (2001), neo-noir slasher Briana De Palmy „Dressed to Kill” (1980), zachodnioniemiecki, lat 80. horror Eckharta Schmidta „Der Fan” i „Kolor pieniędzy” Martina Scorsese (1986).
Na dużym ekranie gra dublera, „rodzaj niemal satyrycznej wersji samego siebie”, jak mówi. Jego fikcyjny sobowtór odmawia śpiewania, chyba że jest w czarnym świetle. Wykonuje „The Morning” i wykonuje kwestie z białą dziewczyną (Julia Fox), która komentuje jego erekcję. „He’s going to be major – even though he’s from Canada,” Julia mówi wcześniej w filmie. Linia ta jest grana dla śmiechu.
To „mimo że” jest większą sprawą niż się wydaje. Tesfaye urodził się z rodziców etiopskich imigrantów i wychował w Scarborough, regionie na wschód od centrum Toronto, zanim rzucił szkołę średnią, przenosząc się do Parkdale w zachodniej części Toronto. Dla wielu młodych, czarnych, brązowych i ubogich mieszkańców najbardziej zaludnionego miasta Kanady, Toronto jest miastem, w którym brakuje wszelkiego rodzaju połączeń przemysłowych, niedrogich mieszkań i kreatywnej infrastruktury, zwłaszcza w porównaniu z miastami w Stanach Zjednoczonych. W odpowiedzi na swoje wychowanie, wraz z La Mar Taylor, Ahmedem Ismailem i Joachimem Johnsonem, The Weeknd prowadzi teraz organizację non-profit HXOUSE, „torontońskie, globalnie skoncentrowane think-center”, które pracuje z młodymi artystami wielu dyscyplin. Globalny kapitał oczywiście zalewa Toronto poprzez nieruchomości, technologię i rozwój, ale na niebotycznie drogim rynku mieszkań na wynajem, lofty „Lost Music” są nie do zdobycia. Firma zajmująca się budową mieszkań w starej dzielnicy Tesfaye, Parkdale, 14-piętrowego nowego osiedla, nazywa się niepokojąco XO Condos. Pięćsetstopowe boksy, obecnie niezabudowane, sprzedawane są za ponad 600 000 dolarów. XO to oczywiście również nazwa wytwórni Weeknda, do której należą kanadyjskie zespoły hiphopowe Nav, Belly i 88Glam.
Dzisiaj, pozornie, zrobił to. „Czuję się pewnie z tym, gdzie biorę ten rekord,” ujawnia. „Jest też bardzo zaangażowana wizja i charakter, który jest przedstawiany, a ja mam okazję odkryć inną stronę mnie, której moi fani nigdy nie widzieli”. Mówi, że pierwszy drop, antyromansowa piosenka o nazwie „Heartless”, podąża tam, gdzie My Dear Melancholy się skończyło. „To była pierwsza piosenka, którą napisałem po tym albumie, więc czułem się odpowiedni, aby ją wypuścić”, mówi. „W teledysku gram postać, która staje się skompromitowana, a potem rekompensuje to sobie z nawiązką wszystkimi grzechami, które zapewnia Vegas. To świetny wstęp do kolejnego rozdziału mojego życia”. W teledysku do „Heartless”, którego akcja rozgrywa się w Las Vegas, ta nowa postać, z wąsami Lionela Richie, okularami Herbiego Hancocka i zawadiackim uśmiechem, została w rzeczywistości zainspirowana przez Sammy’ego Davisa, Jr. z filmu „Biedny diabeł” z 1973 roku. W jednej ze scen oblizuje żabę. Jest to wszechwiedząca rogatość, która może być nieco jednostronnym chwytem, a jej łuk zostanie określony przez nadchodzący album.
W końcowej scenie teledysku do „Blinding Lights,” który miał premierę w styczniu, ta nowa, rozedrgana postać nouveau-riche wpatruje się w kamerę, ale także poza nią, z krwią między zębami. Jego wygląd to mieszanka Jokera i Béatrice Dalle ze wspomnianego już filmu Claire Denis, który tak bardzo kocha, „Trouble Every Day”. Po podróży przez salę luster, dobrym haju, dobrym skopaniu tyłka, trudno powiedzieć, czy się śmieje, czy płacze. W tej ambiwalencji jest coś zabawnego i coś tragicznego. To poczucie, że gramy postacie zarówno eleganckie, jak i krzykliwe, przypomina miejsce, w którym znajdujemy się na przełomie tej dekady, po latach, kiedy wydawało się, że nikt nie ma własnego ja.
Pierwszy i jedyny raz, kiedy wziąłem limuzynę, byłem w Las Vegas. Limuzyna była biała i należała do starszego mężczyzny, którego ja i moi przyjaciele właśnie poznaliśmy. Wziął tyle koki w swoim pokoju hotelowym, że myślałem, że umrze. Ale nie umarł. Poszliśmy do Benihany na Stripie, żeby coś zjeść. Ja nie. Innymi słowy, boimy się własnej siły, kiedy idziemy po cienkiej linii między odgrywaniem roli a graniem siebie, bez skazy. Siedząc tutaj, przy niespokojnym brzęczeniu mojego laptopa, nie mogę zapomnieć uczucia wyobcowania, które po raz pierwszy przyciągnęło mnie do uduchowionych okrzyków The Weeknd i dążenia do przekształcenia mojej brzydkiej rzeczywistości w cele. Być może nie jest jasne, że jest to esej napisany przez kogoś, kto goni za melancholią, kogoś, kto tęskni za smutkiem nawet po tym, jak już go znalazł, nawet po tym, jak poznał koniec scenariusza.
Często ciekawi mnie, ile czasu celebryci spędzają sami, nie otoczeni menedżerami i fryzjerami i ochroniarzami oraz kochankami i fanami. „Większość dni spędzam teraz sam” – mówi mi The Weeknd. „Nie lubię zbyt często opuszczać domu. To dar i przekleństwo, ale pomaga mi to poświęcić niepodzielną uwagę mojej pracy. Myślę, że lubię być pracoholikiem, albo po prostu jestem od tego uzależniony. Nawet kiedy nie pracuję, zawsze w jakiś sposób wciąż pracuję. To odwraca uwagę od samotności, tak mi się wydaje.”
CR MEN Issue 10 jest już dostępny w kioskach zapakowany razem z CR FASHION BOOK Issue 16. Aby zamówić egzemplarz, kliknij tutaj i zapisz się do naszego newslettera, aby otrzymać ekskluzywne historie z nowych numerów.
FOTOGRAF I WIDEO: DAVIT GIORGADZE
FASHION: CHRISTIAN STEMMLER
HAIR: BROOKLYN BRAND
MAKEUP: CHRISTINE NELLI
TAILOR: YELENA TRAVKINA
DIGITAL DIRECTOR: JOSHUA GLASS
LOCAL PRODUCTION: VIEWFINDERS
PRODUKCJA: SASHA BAR-TUR FOR CR STUDIO
.