Spinoff my balls: Paranormal Activity: The Marked Ones należy zdecydowanie do głównej linii kontynuacji franczyzy, która teraz osiąga swój piąty wpis w najbardziej pandering i protekcjonalny sposób, jaki mogę sobie wyobrazić. Latynosi są wiarygodną publicznością dla tej franczyzy? To dorzućcie do niej trochę Latynosów. Niezrozumiale napisane demony nie dbają o to, jaki masz kolor skóry.
Prawdę mówiąc, The Marked Ones jest czymś w rodzaju powrotu do łask dla serii, która stale pogarszała się aż do Paranormal Activity 3 w 2011 roku, ale tylko osiadła na mieliźnie na Wyspie Gówna z czwartym wpisem w 2012 roku. Nie wiem, czy to do końca tak, że The Marked Ones wraca do poziomu jakości reprezentowanego przez PA3, i nie wiem, czy tak by było, gdyby to była naprawdę dobra rzecz. Wiem tylko, że na swój niezgrabny, oczywisty sposób The Marked Ones otwarcie próbuje być strasznym filmem, a przy równych szansach wolę horrory, które starają się być straszne, niż te, które ekscytują się zestawianiem narracyjnych szczegółów z filmów je poprzedzających.
Z pewnością strachy, które można tu znaleźć, są całkowicie redukcyjnego rodzaju, ale to się zdarza w przypadku piątych filmów: kamera porusza się tutaj, jest pusta, przechodzi do zbliżenia na lekko zdezorientowanego bohatera, cofa się, tylko tym razem ktoś stoi w kadrze, kogo nie było wcześniej! Towarzyszy temu hałaśliwy muzyczny sting lub brzęczący efekt dźwiękowy, rzeczy, które zazwyczaj nie mogą być włączone do nominalnie rzeczywistego i całkowicie diegetycznego ekranowego świata found-footage’owych horrorów, choć błogosławcie mnie, jeśli The Marked Ones nie zastanawia się długo i mocno nad wykonaniem tego skoku. Jak na franczyzę, której bona fides creepiness opiera się głównie na powolnym budowaniu i pozwalaniu widzowi wsiąknąć w kadr, ten film jest strasznie zależny od standardowych jump scares. Co, nigdy nie mogę tego wystarczająco podkreślić, jest czymś więcej niż PA4 miał dla siebie, więc gratulacje dla scenarzysty-reżysera Christophera Landona (który miał swoje ręce w każdym Paranormal Activity od czasu drugiego): wie jak zrobić mechanicznie działający film, co jest najwyraźniej czymś, czego nie możemy teraz brać za pewnik.
Ta nowo odkryta miłość do jump scares idzie w parze z innym wielkim estetycznym skokiem w tym filmie, co jest uroczo optymistycznym sposobem na wyrażenie tego. To pierwszy Paranormal Activity, który w dużej mierze porzuca statyczną kamerę patrzącą na pokój na rzecz ręcznych kamer konsumenckich, które są chwiejnie przenoszone przez głównych bohaterów, co jest dominującym trybem w prawie każdym filmie found-footage poza tą franczyzą. Być może o to właśnie chodzi w nazywaniu tego „spin-offem”, choć sądzę, że strukturalne przyjemności prawdopodobnie nie są tym, co Landon lub opiekunowie serii i producenci Oren Peli i Jason Blum mieli na myśli. Jeśli wynik jest, że The Marked Ones jest, w chodzie, najbardziej leniwy i najbardziej ogólne z Paranormal Activities, to również nie osiąga frustrujące głębokości ostatnich dwóch.
Działka, tak czy inaczej, bierze nas do lata 2012 roku, w przeważającej Latino sąsiedztwie południowej Kalifornii. Tutaj, niedawny absolwent szkoły średniej Jesse (Andrew Jacobs) i jego najlepszy przyjaciel, sympatycznie głupkowaty Hector (Jorge Diaz) spędzają dni wygłupiając się i nagrywając to wszystko, bo dlaczego nie, i poprzez wszystkie te bzdury, dostajemy tylko tyle wskazówek, że sąsiadka Jesse’ego z dołu, starsza kobieta o imieniu Anna (Gloria Sandoval), jest ogólnie uważana w społeczności za czarownicę, aby dać nam dobre wyczucie tego, dokąd zmierza fabuła. Wystarczająco dobrze, kończy ona martwa z rąk lokalnego dobrego chłopca, który zmienił się w złego Oscara (Carlos Pratts), który pozostawia wystarczająco dużo okruchów chleba dla Jessego, Hectora i niejasno zdefiniowanej Marisol (Gabrielle Walsh) – myślę, że jest ona w jakiś sposób spokrewniona z Jesse, ale nie przysięgałbym na to w sądzie – aby zacząć układać rzeczy razem, gdy Jesse zaczyna mieć dziwne sny i zaczyna doświadczać niewyjaśnionych zjawisk, takich jak ślady ugryzień, lewitacja i przypadkowe przebłyski demonów z najczarniejszego piekła.
Po skomplikowanym rozwoju fabuły w PA4 (i naprawdę, PA3, ale z perspektywy czasu nie były one wtedy tak brutalne), ogólna prostota tego (nastolatek jest opętany przez wiedźmę; inne nastolatki próbują mu pomóc; Nie udaje im się, bo Paranormal Activity przestaje funkcjonować jako franczyza, jeśli znaczący procent wymienionych postaci przetrwa do końca pojedynczej fabuły) jest szczerze odświeżająca, nawet jeśli The Marked Ones służy swoim obowiązkom jako bezsensowny kawałek mitologii we franczyzie, która była najlepsza, gdy była najprostsza, wprowadzając ulubieńca każdego przesadnego scenarzysty, podróż w czasie. Który dostaje swój pierwszy z, nie mam wątpliwości, wiele treningów w końcowej scenie, która popełnia kardynalny grzech używania fanboy-pandering coolness jako panaceum na brak rodzaju dramatu tak napięty i dobrze pomyślane, że może generować logiczne, satysfakcjonujące zakończenie.
Ale to nie jest królicza nora z pójściem w dół. Eleganckie rozproszenie i spokój pierwszego Paranormal Activity już dawno minęły, a jeśli szarpiący hałas ma być wszystkim, co dostaniemy w zamian… Cóż, przynajmniej The Marked Ones rozwija się czysto przez pierwsze 75 minut swojej fabuły. Nie ma tu nic świeżego ani odmładzającego: latynoski kontekst jest wyraźnie marketingowym gestem, który nie wpływa znacząco na cokolwiek poza akcentami i zastąpieniem „witch” przez „bruja” w dialogach; również, wymagana przesądna stara Kolorowa Etniczna Pani jest babcią, a nie pokojówką, co czyni ją przynajmniej marginalnie mniej problematyczną reprezentacją (również topiący umysł żart „Jesteś jak Sherlock, Holmes”, który tylko biały koleś mógłby pomyśleć, że może być wart napisania). Jest to jednak typowa dla styczniowego horroru wersja mrożonego obiadu: coś, co łykasz w całości, bo wiesz, że nie będzie zbyt dobre, a więc nie ryzykujesz, że twoje oczekiwania zostaną zniweczone. Krzyczy „boo”, odskakujesz, zapominasz o tym i przynajmniej nie jest to aktywnie bolesne w tym procesie. To dostało upragniony slot na wydanie The Devil Inside, mimo wszystko.