On May 17, the United Methodist Church and the Episcopal Church announced a proposed framework for full communion between the two denominations. Być może propozycja ta przyniesie lepsze rezultaty niż pierwsze wysiłki na rzecz pojednania, które miały miejsce w czasach, gdy oba kościoły były bardzo młode. W ciągu pierwszej dekady istnienia metodyzmu jako niezależnego kościoła, dwie połowiczne próby zjednoczenia z Kościołem episkopalnym zakończyły się niepowodzeniem.
W latach poprzedzających wojnę rewolucyjną, stowarzyszenia metodystyczne w amerykańskich koloniach nadal były zależne od duchownych Kościoła Anglii, którzy udzielali sakramentów chrztu i komunii świętej. Metodyzm był ruchem, a nie kościołem. Od samego początku stosunki między metodystami a Kościołem były często napięte. W książce American Saint: Francis Asbury and the Methodists, historyk John Wigger tak charakteryzuje te relacje:
Z punktu widzenia ministrów, metodyści byli niedouczonymi szarlatanami dążącymi do zburzenia podstawowych fundamentów kościoła i społeczeństwa. Odrywali ludzi od ich pracy i podważali autorytet duchowieństwa, który opierał się w dużej mierze na ich wyższym wykształceniu. Z perspektywy metodystów, anglikańscy księża byli w większości leniwymi najemnikami, zbytnio uzależnionymi od przyjemności tego świata, a zbyt mało zainteresowanymi zbawieniem dusz.
Społeczna przepaść między kaznodziejami metodystycznymi a księżmi w Kościele Anglii nie była tylko kwestią religii, była to również kwestia klasy i wykształcenia. Duch republikański ogarniający Amerykę sprawił, że ludzie mniej chętnie akceptowali przywództwo elit religijnych, edukacyjnych czy politycznych. Kaznodzieje metodystyczni wywodzili się z szeregów samokształcących się farmerów i rzemieślników, a nie z uczonej szlachty.
W porównaniu z potrzebami, w Ameryce było bardzo niewielu duchownych Kościoła Anglii. Jeszcze mniej było w przyjaznych stosunkach z przywódcami metodystów. Gdy rozpoczęła się wojna, sytuacja stała się jeszcze gorsza. Kościół Anglii zamknął drzwi wielu swoich kościołów, a wielu jego duchownych uciekło. Z wyjątkiem Francisa Asbury’ego, wszyscy świeccy kaznodzieje Wesleya również wrócili do Anglii. Asbury pozostał w obu Amerykach, ale jego zdolność do podróżowania była poważnie ograniczona przez władze rewolucyjne.
Brak zarówno duchowieństwa anglikańskiego, jak i centralnego nadzoru metodystów stworzył próżnię, którą metodyści w południowej Wirginii i Karolinie Północnej wzięli na siebie, aby ją wypełnić. Do 1779 r. wyświęcali oni własne duchowieństwo, co wywołało kryzys w ruchu metodystycznym. Akt ordynacji nie tylko zagrażał stosunkowi metodyzmu do Kościoła anglikańskiego, ale także zagrażał jedności samego związku metodystów. Asbury napisał:
„Zauważam, że duch separacji rośnie wśród nich i obawiam się, że zrodzi to złośliwość i złe mówienie… mówią: 'Nie chcemy waszych nienawróconych ministrów; ludzie ich nie przyjmą’. Spodziewam się, że wkrótce pojawię się wśród nich i obawiam się, że rozdzielenie będzie nieuniknione.” (Cytowane w Wigger)
Jednym z pierwszych wyzwań Asbury’ego było przekonanie południowego kontyngentu, aby nie podejmował tak drastycznego kroku bez aprobaty szerszego związku metodystów.
Kwestia ta przybrała dramatyczny obrót we wrześniu 1784 roku, kiedy John Wesley zdecydował się wyświęcić duchownych do służby wśród amerykańskich metodystów. Wesley wyjaśnił tę decyzję w następujący sposób:
W związku z tym mianowałem dr Coke’a i pana Francisa Asbury’ego, aby byli wspólnymi nadzorcami naszych braci w Ameryce Północnej. Jak również Richarda Whatcoat i Thomasa Vasey, aby działali jako starsi wśród nich, chrzcząc i udzielając Wieczerzy Pańskiej. Jeżeli ktokolwiek wskaże bardziej racjonalny i biblijny sposób karmienia i prowadzenia tych biednych owiec na pustyni, to chętnie go przyjmę. Obecnie nie widzę żadnej lepszej metody niż ta, którą obrałem. Rzeczywiście zaproponowano, aby życzyć sobie, aby angielscy biskupi wyświęcili część naszych kaznodziejów do Ameryki. Ale sprzeciwiam się temu: 1. chciałem, aby biskup Londynu wyświęcił tylko jednego, ale nie udało mi się tego osiągnąć; 2. jeśli się zgodzili, znamy powolność ich postępowania; ale sprawa nie może być opóźniana; 3. jeśli wyświęciliby ich teraz, oczekiwaliby również, że będą nimi rządzić. I jak bardzo by nas to uwikłało! 4. Ponieważ nasi amerykańscy bracia są teraz całkowicie odłączeni, zarówno od państwa, jak i od angielskiej hierarchii, nie śmiemy ich ponownie uwikłać, ani z jednym, ani z drugim. Są oni teraz w pełni wolni, aby po prostu podążać za Pismem Świętym i pierwotnym Kościołem. I sądzimy, że najlepiej byłoby, gdyby trwali w tej wolności, w której Bóg tak dziwnie uczynił ich wolnymi.”
I chociaż Wesley opisał ordynacje schizmatyków po prostu jako praktyczną konieczność, amerykańscy metodyści niekoniecznie widzieli to w ten sposób. Wielu amerykańskich metodystów pragnęło zostawić za sobą swoje anglikańskie korzenie. Różnice między tymi dwoma grupami w sprawach przywództwa, pobożności i kultu wydawały się nie do pokonania. Na przykład amerykańscy metodyści nigdy tak naprawdę nie zaakceptowali skróconej Anglikańskiej Księgi Powszechnej Modlitwy, którą Wesley wysłał wraz z dr Coke’em do użytku w Ameryce. Tutejsi metodyści woleli bardziej spontaniczną, dynamiczną, „gorącą” formę nabożeństwa. Różnice społeczne, ekonomiczne i edukacyjne nadal dzieliły te dwie grupy.
W grudniu 1784 roku, Metodystyczny Kościół Episkopalny powstał na „Konferencji Bożonarodzeniowej” w Baltimore, i nie było wiele łez wylanych nad tragiczną schizmą. Kazanie Coke’a na konferencji założycielskiej było pełne inwektyw skierowanych w stronę anglikanów. Kościół anglikański był „wypełniony pasożytami i towarzyszami butelki bogatych i wielkich”. Był to kościół pijaków i wszeteczników, a jego duchowni zaprzeczali, że wierzący mogą doświadczać świadectwa Ducha. To, jak oświadczył Coke, było „fundamentalne, tak, zasadniczo konieczne, aby stać się dzieckiem Bożym”. Coke kontynuował: „Nie możemy być nieświadomi, że usprawiedliwiają oni jako niewinne wiele z przestępczych przyjemności tego świata – grę w karty, taniec, rozrywki teatralne – przyjemności całkowicie niezgodne ze zjednoczeniem i komunią z Bogiem.” (Cytaty via Wigger)
W tym samym czasie, w 1784 roku, amerykańskie pozostałości Kościoła Anglii dopiero zaczynały czuć swoją drogę naprzód w nowo niepodległych stanach. Samuel Seabury został wybrany w Connecticut na pierwszego biskupa episkopalnego w 1783 roku, a w listopadzie 1784 roku został konsekrowany przez nie-jurysdykcyjnych biskupów w Szkocji. Biskupi w Anglii nie mogli wtedy legalnie konsekrować biskupa, który nie przysięgałby wierności królowi. W 1786 r. bariery prawne dla konsekracji amerykańskich biskupów zostały usunięte dzięki ustawie o konsekracji biskupów za granicą, a w 1787 r. William White i Samuel Provost zostali wyświęceni na biskupów odpowiednio dla Pensylwanii i Nowego Jorku. Protestancki Kościół Episkopalny został ostatecznie ukonstytuowany jako odrębne ciało religijne i oddzielił się od Kościoła Anglii w 1789 roku.
Zaskakujące jest to, że gdy w 1784 roku amerykańscy metodyści zamierzali na stałe oddzielić się od swoich anglikańskich braci, para anglikańskich duchownych podjęła próbę sprowadzenia tych dwóch zdezorganizowanych grup z powrotem pod jeden parasol. Wigger pisze:
Indeed, dwa Baltimore Episkopalne duchowni, John Andrews, rektor parafii St Thomas’s i St James w Baltimore County, i William West, rektor kościoła St Paul’s w mieście, pośpiesznie zorganizował spotkanie z Coke tuż przed Christmas Conference zaproponować plan konsolidacji metodystów i kościołów episkopalnych. 31 grudnia 1784 roku Andrews napisał do Williama Smitha, czołowego duchownego episkopalnego w Marylandzie, opisując wynik tego spotkania. „O wyznaczonej godzinie, która była szóstą wieczorem, nie omieszkał się u nas pojawić; przyprowadził ze sobą pana Goffa i pana Asbury’ego”. Podczas gdy pili herbatę, Coke „był pełen życia i zabawiał nas wieloma anegdotami, które nie były nieprzyjemne”. „W końcu Andrews i West ujawnili swój plan, sugerując, że Coke mógłby zostać konsekrowany na biskupa w nowym, skonsolidowanym kościele. Był on przecież wykształconym w Oksfordzie księdzem Kościoła Anglii i mógłby pociągnąć za sobą dużą liczbę nowych członków. Podczas gdy Andrews i West nękali Coke’a tą ofertą, zasadniczo ignorowali Asbury’ego. Założyli, że Coke jest jedyną istotną osobą w tym pomieszczeniu, co utwierdziło Asbury’ego w przekonaniu, jak chybiona była ich propozycja. Duchowni byli gotowi zaakceptować Coke’a jako równego sobie, ale przeszłe doświadczenia i ich obecne postępowanie wskazywały, że nie będzie to samo dotyczyło reszty kaznodziejów metodystycznych. Według Andrewsa, Asbury powiedział im, „że różnica między nami leży nie tyle w doktrynach i formach kultu, ile w doświadczeniu i praktyce”. Skarżył się, że metodyści zawsze byli traktowani przez nas z obfitą pogardą i że z jego strony, mimo że podróżował po wszystkich częściach tego kontynentu, było tylko czterech duchownych naszego Kościoła, od których otrzymał jakiekolwiek uprzejmości. Nie chcąc tak łatwo się poddać i ponownie pomijając Asbury’ego, Andrews udał się do Coke’a dzień lub dwa później, aby ponowić ofertę. Coke, oczywiście, nie miał żadnych instrukcji od Wesleya, aby rozważyć jakikolwiek rodzaj konsolidacji i powiedział o tym Andrewsowi.
Asbury stanowczo sprzeciwił się temu planowi, ponieważ pozostawiłby on poza nawiasem prawie wszystkich niekulturalnych, należących do klasy robotniczej, nieformalnie wykształconych kaznodziejów metodystycznych. A biorąc pod uwagę anglikański opór wobec wybuchów metodystycznego „entuzjazmu”, fuzja z pewnością rzuciłaby mokry koc na pożary metodystycznego odrodzenia, które wybuchały wszędzie, szczególnie na południu. Proponowana fuzja z 1784 roku nigdy nie posunęła się dalej niż spotkanie przy herbacie. W 1791 roku dr Coke ożywił ten pomysł i wtedy przyszła jego kolej na zrobienie pierwszego kroku. Wigger znów pisze:
Nawet gdy konferencja w Wirginii obradowała, Coke rozpoczął nową intrygę. 24 kwietnia, nie mówiąc Asbury’emu, Coke napisał list do biskupa Williama White’a z Protestanckiego Kościoła Episkopalnego (dawny Kościół Anglii w Ameryce), proponując pojednanie między Kościołem Episkopalnym i Metodystycznym w Ameryce. Coke i Asbury podróżowali wtedy razem, więc nie ma wątpliwości, że Coke celowo utrzymał list w tajemnicy. Trudno sobie wyobrazić, jakiego rodzaju mandat miał do tego Coke, przynajmniej z perspektywy amerykańskiej, poza poczuciem, że metodyści nigdy nie powinni byli oddzielać się od kościoła jego młodości. Mimo to Coke, jak zawsze wizjoner, naciskał na swoją sprawę. Zaczął od przypomnienia White’owi, że został „wychowany w Kościele Anglii, & został wyświęcony na prezbitera tego Kościoła”, ale „na skutek różnych przyczyn i zdarzeń” stracił swoją pierwszą miłość. W konsekwencji, przez pewien czas stał się „nadmiernie uprzedzony” do Kościoła i dlatego prawdopodobnie posunął się „dalej w separacji naszego Kościoła w Ameryce niż pan Wesley… zamierzał”. Innymi słowy, stworzenie niezależnego amerykańskiego kościoła było błędem, który on i Wesley chętnie by teraz cofnęli, gdyby mogli. Ale dlaczego Kościół Episkopalny miałby ich chcieć z powrotem? W tym miejscu Coke podkreślił wielkość amerykańskiego metodyzmu, który mógł liczyć „ponad 60 000 dorosłych” (rzeczywista liczba członków w 1791 roku wynosiła 63 269 białych i 12 884 czarnych). Co więcej, według Coke’a był to jedynie wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o prawdziwą publiczność metodystów. Po dodaniu osób niebędących członkami, które „stale” uczęszczały na spotkania metodystów, oraz dzieci członków i sympatyków, łączna liczba „tworzących nasze kongregacje w tych stanach” wynosiła 750 000, co daje stosunek ponad dwunastu zwolenników na jednego członka. …
Więc, zjednoczenie oferowało Episkopalianom możliwość natychmiastowego i znacznego zwiększenia rozmiarów ich kościoła. Istniały oczywiście przeszkody na tej drodze. Po pierwsze, obecni kaznodzieje metodystyczni nigdy nie zrezygnowaliby ze swoich święceń. Ponieważ żaden z amerykańskich kaznodziejów nie miał klasycznego wykształcenia, byliby podejrzliwi, że nawet gdyby obecni biskupi episkopalni zrezygnowali z wymogu, aby ministrowie wykazywali się biegłością w „wyuczonych językach” (głównie łacinie i grece), ich następcy mogliby tego nie zrobić. Oczywistym rozwiązaniem było włączenie biskupa „metodystycznego” do zjednoczonej struktury episkopalnej, i Coke najwyraźniej miał to na myśli. Jednak największą przeszkodą na drodze do zjednoczenia był Asbury, „którego wpływy są bardzo duże” i który „niełatwo się podporządkuje; ba, wiem, że będzie temu bardzo niechętny” – pisał Coke. Zapewnił White’a, że Wesley w pełni popiera zjednoczenie i „użyje swoich wpływów do maksimum… aby osiągnąć ten (dla nas) bardzo pożądany cel”. Coke zamknął list, błagając White’a o utrzymanie ich korespondencji w tajemnicy do czasu, gdy będą mogli spotkać się osobiście. W tym momencie prawdopodobnie wierzył, że Asbury będzie musiał zostać wyparty, aby jego plan się powiódł, …
Opóźnienie w Filadelfii pozwoliło na trzykrotne spotkanie przy herbacie z biskupem White’em, którego odpowiedź na propozycję Coke’a była lepsza niż śmiał mieć nadzieję, do tego stopnia, że zasugerował, iż Episkopalianie mogliby być skłonni wyświęcić Asbury’ego na biskupa razem z Coke’m. Zachęcony odpowiedzią White’a, Coke napisał 14 maja 1791 r. do biskupa protestanckiego episkopatu Samuela Seabury’ego z Connecticut, wyznając, że choć wcześniej „promował separację od” Kościoła Anglii, „w ciągu tych dwóch lat powróciłem ponownie: moja miłość do Kościoła Anglii powróciła”. Po powtórzeniu wielu tych samych argumentów z wcześniejszego listu do White’a, Coke zakończył sugestią, że jeśli Kościół Episkopalny „zgodzi się na konsekrację pana Asbury’ego i mnie na biskupów Towarzystwa Metodystycznego w Kościele Protestanckim Episkopalnym w Stanach Zjednoczonych” i zapewni, że zawsze będzie „regularna podaż” metodystycznych biskupów, to „wszystkie inne wzajemne zastrzeżenia zostaną wkrótce uregulowane”. Wszystko to było przypuszczeniem ze strony Coke’a i musiał on przyznać Seabury’emu, że „nie znam w pełni zdania pana Asbury’ego na ten temat. Mam obawy co do jego sentymentów i jeśli nie przystąpi do Unii, nie będzie ona miała miejsca tak całkowicie, jakbym sobie tego życzył.” Niestety dla Coke’a, Seabury był bardziej zwolennikiem High Churchman niż White; on i inni czołowi episkopalianie nie zamierzali zgodzić się na te warunki. Minęło trochę czasu zanim Coke zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo się przeliczył.
I tak zakończyły się pierwsze próby zjednoczenia metodystów z ich braćmi z episkopatu. Powodzenia tym razem, bracia i siostry.