„Miałem kiedyś zamiar napisać autobiografię”, mówi ze śmiechem Jeff Beck. „Zacząłem ją pisać, a potem pomyślałem: 'Nie, niech sobie grzebią, kiedy będę martwy’.”
Jest późno-kwietniowy dzień, a gitarzysta, 73 lata, wygodnie leży w czarnym fotelu w swoim apartamencie w hotelu Tribeca. Jest to duży pokój z kominkiem i stołem, na którym stoją misy z owocami i batoniki. Ubrany jest swobodnie w pasiastą bluzę z kapturem i na przemian pije cappuccino i Evian. Dobrze jest być Jeffem Beckiem, a on ma na to dowód.
Może nie pisze swoich wspomnień, ale ostatnio wziął udział w pełnometrażowym filmie dokumentalnym o swoim życiu, Still on the Run: The Jeff Beck Story, który opowiada całą jego historię, od brzdąkania na domowej roboty gitarze jako nastolatek ze swoim kumplem Jimmym Page’em do dołączenia do Yardbirds i stania się solowym fenomenem, który gra niepowtarzalnym głosem. W zależności od utworu Beck potrafi naśladować ludzki głos na swoim instrumencie („Cause We Ended as Lovers”, „Nadia”), nadać egzotyczny charakter prostym, popowym piosenkom („Heart Full of Soul” Yardbirdsów) lub sprawić, że jego sześć strun będzie piszczało pod niebiosa („Beck’s Bolero”). W filmie pomagają mu w tym Page, Eric Clapton, Rod Stewart, David Gilmour, Ron Wood, Slash i wielu innych artystów, z którymi występował przez lata. Film jest kroniką jego kunsztu, jego wybuchowego temperamentu – jak odejście z Yardbirds i rozbicie grupy Jeffa Becka, kiedy obie grupy były u progu sukcesu – jego godnych uwagi kolaboracji (jak współpraca ze Stevie Wonderem) i oczywiście jego spuścizny jako idola gitary. I dotyka tego, dlaczego nigdy nie osiągnął tak szerokiego poziomu sławy, jak jego rówieśnicy, oraz faktu, że wciąż poruszał się w kierunku nowych pomysłów i nowych dźwięków, od rocka do jazz fusion do electro-improv i z powrotem.
W ostatecznym rozrachunku był zadowolony z tego, jak film wyszedł. „To było jak This Is Your Life w skondensowanej formie” – mówi. „Ale pominęli wszystkie krwawe fragmenty. I’ll save those for myself.
„To, co chciałem zrobić, to spróbować dostać dużą firmę filmową w odpowiednim filmie, może nazwać go All the Good Bits,” mówi z uśmiechem. „Bo nie sądzę, że ktokolwiek, kto miał długą karierę rzeczywiście zrobił komediową stronę showbiznesu, rock & roll, cokolwiek. Szkoda, że nie ma w tym poduszkowca Keitha Moona – to po prostu złoty pył, chodzenie do pubu na poduszkowcu. To rodzaj rzeczy, którą Mike Myers i Dana Carvey mogliby zrobić. byłoby idealnie.”
Although Beck jest w Nowym Jorku pozornie, aby porozmawiać o jego nadchodzącej letniej trasie z Ann Wilson i Paulem Rodgersem, on odrzuca pytania o to, czego jego fani powinni się spodziewać. „Wolałbym, żeby ujawnienie nastąpiło muzycznie, a nie werbalnie” – mówi. Nie ujawnia też, w jakim kierunku zmierza jego nowa muzyka, nad którą pracuje. Powie tylko, że „trasa będzie sygnałem, w jakim kierunku pójdzie muzyka”. Więc zamiast tego, zaskakująco gadatliwy gitarzysta spędza następną godzinę lub tak zastanawiając się nad swoją karierą do tej pory.
Jak to jest oglądać ten film i usłyszeć wszystkie miłe rzeczy, które Jimmy Page, Eric Clapton, David Gilmour i Slash mieli do powiedzenia o tobie?
Muszę przyznać, że była łza , szczególnie z Ericiem. Nigdy nie spodziewałem się, że będzie chciał w tym uczestniczyć. Studiowałem jego twarz raz po raz, aby upewnić się, że nie dzieje się coś innego. Ale nie, to było po prostu przytłaczające.
W filmie, Eric powiedział, że słuchanie twojej gry dało mu wiele przebudzeń.
Oh, więcej niż jeden? To zabawne, że postać Erica została mi wryta w pamięć jako prawdziwy chłopiec do bicia – jak siła, z którą trzeba się liczyć, ktoś, kto jest nastrojowy, może ostry. A ja nigdy go nie poznałem, dopóki nie byłem w Yardbirds i ten czyn nie został popełniony. Już zdenerwowaliśmy go ogromnie, dostając się do Ameryki, zanim on miał szansę pojechać, a my sprzedawaliśmy płyty – dwa cele, których szukałaby większość rockandrollowych gitarzystów – a on grał w klubie z Johnem Mayallem dla ośmiu osób. Pomyślałem: „Cóż, przynajmniej jesteś zaangażowany w swoje rzemiosło”. I wtedy, lo and behold, on wychodzi z Cream i macha nam wszystkim dookoła głowy.
Czytając stare wywiady z wami dwoma, wydaje się, że czuł jakąś profesjonalną konkurencję z tobą. Czy kiedykolwiek to odczuwałeś?
Pamiętam, że zaprosił mnie na ten koncert w Guilford, niedaleko miejsca, w którym mieszka, i pomyślałem, „Dlaczego mnie zaprasza?”. Pomyślałem: „Oczywiście, że nie będziesz grał, więc idź i napij się piwa”. W drodze tam, on mówi, „Chcesz zagrać 'Blackie’?” A ja powiedziałem, „Uh, nie znam tej piosenki.” On na to, „Nie, to moja gitara.” Ja na to, „Oh, whoops.” Pierwsze nieszczęście wieczoru. Więc powiedziałem, „Nie przyniosłem gitary, więc ja to zrobię.” Po około minucie odwrócił się, stanął przy samochodzie i mówi: „To nie będzie jedna z tych rozwalających rzeczy, prawda?”. Powiedziałem, „Słuchaj, albo gram, albo nie.” I to była ta, jak to się mówi, niewygodna rywalizacja o to.
Dowiedziałem się później od Pattie, jego żony, że zdecydowanie tak było – szczególnie z rzeczami Steviego Wondera. Nie był zbyt rozbawiony tym, że zrobiłem coś udanego ze Stevie. Myślę, że może to mu trochę zaszkodziło.
Czy w ogóle czułeś się w ten sposób w stosunku do niego?
Nie, po prostu myślałem, że on ma bluesa pod ręką. I ma też kilka bardzo dobrych piosenek popowych. A ja nie mam żadnego z nich, naprawdę. Nie jestem zobowiązana do postawienia się za gitarzystę bluesowego, mimo że kocham grać bluesa.
Zawsze cytowałeś wczesnych rock &rollowców, takich jak Gene Vincent i gitarzysta jazzowy Django Reinhardt, jako większe wpływy na ciebie niż artyści bluesowi.
To dlatego, że byli pierwszą eksplozją nuklearną muzycznie . To musiało chwycić Jimmy’ego w ten sam sposób. Uważam, że James Burton był ważniejszy niż Earl Hooker, na przykład, w pierwszej chwili. Ale dopiero podczas spotkań z Jimem w jego domu, w naszych nastoletnich latach, naprawdę wniknęliśmy w to, kto co gra. Byliśmy jak reporterzy wiadomości, którzy chodzili do siebie nawzajem do domów: „Właśnie usłyszałem, że Buddy Holly nie zagrał na 'That’ll Be the Day'”. A my na to, „Co?” To był ktoś inny; Grady Martin grał na gitarze. To były szokujące rzeczy dla kogoś, kto był tak niesamowicie oddany tym graczom i wierzył w nich.
Jaki był Jimmy, kiedy pierwszy raz go spotkałeś?
Gdy oglądasz film, jeśli zatrzymasz klatkę na tym zdjęciu mnie z nim, miał malutką twarz i krótkie włosy. Może kilka lat później, jedno pukanie do drzwi i stoi tam inna osoba z długimi na sześć stóp włosami, i tak właśnie zmieniła się moda. Ale tak, był podekscytowany. I podobnie, byliśmy dwójką ludzi na poszukiwaniach, aby dowiedzieć się jak rzeczy zostały zrobione i ogólnie ciesząc się tą rzeczą ze 100 procentową dbałością o szczegóły.
Twoja matka popchnęła cię w kierunku pianina, ale to się nie przyjęło. Co twoi rodzice sądzili o twojej karierze rockowej?
Prawdopodobnie wymazałem z pamięci to, jak było naprawdę, bo po prostu nie chcę wspominać żadnych wstrząsów w rodzinie, których było mnóstwo. Ale jakoś nie przeszkadzali mi w tym. Narzekali, ale mnie nie powstrzymali. Przypuszczam, że myśleli: „Skoro ma gitarę, to nie wychodzi kraść”. Jedyni przyjaciele, jakich miałem, byli dość niscy; większość z nich była o krok od więzienia.
Czy kiedykolwiek docenili twój sukces?
Nie, bili mnie.
Miałem na myśli twoich rodziców, nie przyjaciół.
Oh, nie, bili mnie. Zabawną rzeczą z rodzicami było to, że sąsiedzi skarżyli się, że grałem za głośno. A potem w dniu, w którym poszedłem na Top of the Pops, przycinali swoje żywopłoty podejrzanie późnym wieczorem, kiedy wróciłem do domu, tylko po to, żeby powiedzieć: „Och, widziałem cię w telewizji. Bardzo, bardzo dobrze.” Idę, „Tak, rok temu zadzwoniłbyś na policję.”
Był profil ciebie, który Rolling Stone przeprowadził w 1971 roku, gdzie mówisz o dołączeniu do Yardbirds, a oni powiedzieli ci, że nie możesz używać echa do grania chicagowskiego bluesa. Co z tego pamiętasz?
Niejasno pamiętam, że Keith był purystą. Pomyślałem, „Możesz być purystą i możesz być biedny. Będę robił to, co uważam za najlepsze.” Zanim poprosili mnie o dołączenie, przypuszczam, że byłem na ścieżce w kierunku całkowicie awangardowej i eksperymentalnej muzyki – trochę jak Eric Dolphy, Roland Kirk. Nie chcę się stawiać na tym poziomie muzycznym, ale mechanika tego, co robiłem, polegała na robieniu najdziwniejszego hałasu, jaki tylko mogłem. Wtedy Eric zszedł na dół, zobaczył mnie i zdał sobie sprawę, że właśnie w tym kierunku zmierza ta praca.
Porozmawiajmy o „Heart Full of Soul”. Film wyjaśnia, jak emulowałeś to, co grał sitarzysta na swojej gitarze. Czy robiłeś to już wcześniej?
Tak, ale było coś zamkniętego w mojej głowie, co umieścił tam Ravi Shankar. Grał skale na jednym cienkim drucie – reszta to struny dronowe – i robił po prostu najszybsze skale. Byłem pod ogromnym wrażeniem szybkości, intonacji i mikrotuningu. Pomyślałem: „To może być użyte. To jest dźwięk, którego ludzie nie słyszeli zastosowanego na płycie popowej, poza klasycznymi indyjskimi rzeczami.” Więc byłem już na tej ścieżce; nie mógłbym ściągnąć tego riffu w środku sesji.
Film Blow-Up, w którym wystąpiłeś z Yardbirdsami, był krótko zawarty w dokumencie, ale nie wspomniano w nim, że musiałeś rozbić swoją gitarę jak Pete Townshend. Jak się z tym czujesz te wszystkie lata później?
Cóż, najwyraźniej poproszono o to The Who i oni odmówili. Nie byłem w stanie się kłócić, kiedy zapłacili nam dużo pieniędzy, a to był właściwy, profesjonalny film z włoskim producentem-reżyserem, a on po prostu powiedział: „Rozwalisz swoją gitarę”. A ja powiedziałem, „Nie, nie rozbiję.” To był Sunburst Les Paul. Powiedział: „Kupimy ci inną.” Nie rozumiał, że nie robi się tego z większością gitar. Więc wypożyczyli sześć początkujących gitar, a były one tak tanie, że przyszły w przezroczystej plastikowej torbie. Pamiętam, że niewiele z nich zostało, kiedy skończyliśmy. Pomyślałem: „OK, jeśli chcecie, żebym był Pete’em Townshendem, zrobię to. Kto będzie się kłócił, skoro pieniądze tam były?”. Myślałem, że dostanę trochę kija od Pete’a, ale nigdy tego nie zrobiłem.
Rzeczywistość jest taka, że zwykłem rozbijać wzmacniacze tak czy inaczej – raczej z wściekłości niż showbiznesu. Jeśli trzeszczały, były skończone i kończyły na podłodze. Pete mógł widzieć jak gramy. Wątpię, ale gdyby przyszedł zrekrutowany z zespołu, widziałby, jak to robię – rozwalam wzmacniacz i naprawdę traktuję gitarę jak kawał gówna.
Czy podobało ci się Blow-Up?
Myślałem, że to było głupie. To była świetna rozrywka i trudno jest utrzymać ludzi na krawędzi ich siedzeń, ale jeśli wysadzisz film w powietrze, to on się rozpikseluje. To czyni go mniej wyraźnym. Cały sens tej historii polegał na wysadzeniu żywopłotu, w którym tkwił pistolet, przez co stałby się on mniej wyraźny. Więc z punktu widzenia medycyny sądowej, to nie miało sensu. Dla rozrywki, to było straszne. Ale na pewno mieli właściwe wyczucie psychodelicznego Londynu i tego, jak to było.
Opuściłeś Yardbirds w środku trasy koncertowej zwanej Caravan of Stars. Czy kiedykolwiek tego żałowałeś?
Nie. To była najlepsza rzecz. Zrobiłem to wielkim kosztem, bo nie zdawałem sobie sprawy, że odchodząc z zespołu nie wiem, dokąd pójdę. Wróciłem do dziewczyny w Los Angeles. Wielki błąd. Spotkałem się z letnim przyjęciem. Pomyślałem: „OK, ograniczam jej styl.” Kiedy wiedziała, że przyjeżdżam do miasta, było w porządku.
A potem skończyła mi się wiza, więc musiałem wrócić do domu, i to było chyba najgorsze, bo nie miałem nic. Oddałem moją gitarę Jimowi. I mieszkałem z powrotem z mamą bez pieniędzy. A jednak nie miałem ochoty zadzwonić i powiedzieć: „Czy myślisz, że mógłbym wrócić? Czuję się teraz lepiej.” Nie miałbym jaj, żeby to zrobić. Nawet gdyby mnie poprosili, pewnie bym tego nie zrobił. Kiedy dostajesz tak mocnego kopniaka, zdajesz sobie sprawę, że to poważna pobudka, a potem wstajesz i coś z tym robisz. Pomyślałem, „OK, musisz teraz zacząć działać.”
Tak, po prostu dostajesz nową gitarę i poznajesz kilku nowych ludzi.
Mogłem łatwo nie grać już nigdy więcej. Wtedy na szczęście wróciłem z Rodem.
Mówiąc o Rodzie, w filmie powiedział, że ciężko pracowałeś nad aranżacją utworów na swoim pierwszym albumie, „Truth” Jeff Beck Group, aby były bardziej interesujące niż standardowy 12-taktowy blues. Jaka była twoja wizja w tej kwestii?
Kochałem Motown. Uwielbiałem muzykalność i brzmienie. Na każdej płycie były wspaniałe piosenki z niuansami. I był tam nieunikniony dźwięk perkusji i James Jamerson. Nie mogłem tego zignorować. I próbowałem zaaplikować kawałek Jamesa Jamersona – ten piękny dźwięk fatback, który miał z perkusją – do grupy z Micky Wallerem. Mieliśmy w sobie trochę z Motown, ale było to brzmienie o twardszych krawędziach. Jeśli mogłeś sprawić, by gracze Motown nieco wymknęli się spod kontroli, to właśnie o to mi chodziło – o ciężki bluesowy wpływ, ale może z kilkoma innymi zwrotami w zmianach akordów.
Rozpadłeś zespół w czasie, gdy miałeś zarezerwowany występ na Woodstock. Dlaczego sądziłeś, że chłopaki się do tego nie nadają?
Ponieważ większość koncertów była do niczego. Bez obrazy, były ważne, ale to były dość samotne miejsca. To znaczy, był Luanne’s Club, gdzie ledwo mogłeś stanąć na scenie; musiałeś zginać głowę, żeby nie uderzyła o sufit. Billy Gibbons był na widowni i pamięta, że próbowałem rozstawić wzmacniacze i ledwo było miejsce, żeby podłączyć kabel na szczycie sufitu. Nikt nigdy nie widział wzmacniacza tej wielkości.
Więc po prostu nie graliśmy przed dużą publicznością. Graliśmy w Fillmore West, co było radosną rzeczą, z wyjątkiem tej części, w której wszyscy zaczęli wąchać dym w powietrzu, co sprawiło, że byłeś naćpany. Ale gdzieś po drodze, kiedy nadeszła druga trasa i zaproponowano nam zagranie na Woodstock, pomyślałem, że w zespole panuje zła atmosfera. To było coś w rodzaju Ronniego Wooda i Roda i tyle. A mnie nie było nigdzie na zdjęciu. Oni by poszli, a ja bym utknął.
Nie było żadnego koleżeństwa.
Z jakiegoś powodu to się rozmyło. Kiedy powiedzieli, że na Woodstocku będzie około 100,000 ludzi, a zrobiło się 200,000, po prostu się wyłączyłem i pomyślałem, „Nie chcę tego robić.” Jeśli to filmują, to jest to zbyt denerwujące. Dojdźmy przynajmniej do punktu, w którym mamy przebój i znaczymy coś więcej niż gloryfikowany zespół barowy. Nie odnalazłem jeszcze swoich stóp.
Kiedy poczułeś, że znalazłeś swoje stopy?
Wciąż szukam, kolego . Przypuszczam, że to była praca z George’em Martinem. Kiedy miałem pieczęć aprobaty od kogoś takiego jak on, to przeszło długą drogę.
Wspomniałeś o ludziach upalających się w Fillmore. Jesteś jednym z tych artystów, gdzie nie słyszy się historii o alkoholizmie czy zażywaniu narkotyków.
Nie, trzymam to w tajemnicy. Rozumiem jak łatwo można zejść na tę drogę. Ale jestem jednym z tych ludzi, którzy nigdy nie mogliby sobie nawet wyobrazić chodzenia po scenie. Zrobiłem to raz, aczkolwiek w małej sali wiejskiej, i moje nogi poddały się, gdy wchodziłem po schodach. Ale byłem napędzany. Jakoś tak pomyślałem: „Nie mogę się odwrócić. Mam na sobie garnitur. Właśnie dołączyłem do tego małego zespołu.” A kiedy wszedłem na scenę, nie musiałem się martwić, bo krzyczeli na wokalistę i nie zwracali na mnie uwagi. Gdyby na mnie patrzyli, po prostu bym uciekł.
Twój album Truth zawiera na nim „Beck’s Bolero” – utwór, w którym wystąpił niesamowity skład złożony z Ciebie i Jimmy’ego Page’a na gitarze, Nicky’ego Hopkinsa na pianinie, Johna Paula Jonesa na basie i Keitha Moona na perkusji. Kto wykonuje ten krzyk tuż przed przyspieszeniem?
Keith. Właściwie, po tym jak to zrobił, zwinął jeden z mikrofonów werbla i od tego momentu nie słyszysz werbla. Pamiętam tylko ten potworny krzyk gargulca i myślę: „Tego właśnie chcemy. To jest dokładnie to.” To były tylko dwa ujęcia i mieliśmy to.
Nagrałeś inne piosenki z tym składem-
Tak, to zniknęło.
Jakie one były?
To były pomysły na miejscu, które miałem tylko po to, żebyśmy mogli wycisnąć jak najwięcej nagrań z tego składu z Jimmym, Johnem Paulem Jonesem i Keithem Moonem. Po prostu pomyślałem: „Zarezerwowaliśmy ich na ten dzień, zróbmy tyle materiału”. Ale „Bolero” było jedyną rzeczą, nad którą pracowaliśmy, a kiedy to zostało zmiksowane i brzmiało naprawdę dobrze, po prostu poszliśmy trochę poszaleć. Więc są może dwie lub trzy inne rzeczy. Niebo wie, gdzie one są.
Złożyłeś kolejną Grupę Jeffa Becka i pod koniec tego składu znalazłeś się ze Stevie Wonderem i napisałeś z nim trochę muzyki i nagrałeś solo na tym, co stało się Talking Book. Czy to było magiczne doświadczenie pracować z nim?
Tak. Byłem już w Motown w 1970 roku z Cozy’m, co było edukacją, której nie chciałem przegapić. Siedziałem tam przez 10 dni obserwując Jamesa Jamersona i wszystkich tych graczy. Więc kiedy Stevie zgodził się to zrobić, co było pomysłem Epic Records, byłem w to wciągnięty. Powiedziałem: „Naprawdę kocham Steviego na albumie Music of My Mind”. To był całkowicie kamień milowy. To była rewolucja tego, czym może być jakikolwiek muzyczny album ze wszystkimi syntezatorami, a piosenki były wspaniałe. Byłem nimi zahipnotyzowany. I następną rzeczą, jaką wiesz, robię następny album, dziękuję.
Nie dbałbym o to, gdyby nic się nie wydarzyło. Po prostu siedziałem tam i patrzyłem, jak pracuje i dowiedziałem się, jak to się robi. Czas płynął nieubłaganie. Myślę, że to były trzy lub cztery dni, i to było po prostu niesamowite. Potrafił usiąść tam i rozrysować piosenkę na klawiaturze. Byłby to pierwszy refren – idealny – potem poszedł i położył perkusję lub bas.
Jego hit „Superstition” wyewoluował z tych sesji. Grałeś na perkusji, a jemu spodobał się groove i napisał do niego partię klawiszy. Co się stało z wersją tej piosenki, którą z nim nagrałeś? Nigdy jej nie wydałeś, bo druga grupa Jeffa Becka się rozpadła.
Mam ją. Jest na małej, trzycalowej szpuli. Nie była odtwarzana od ’72 roku, więc nie wiem, czy po prostu się zepsuła, czy nie. Ale wszystkie taśmy, które mogę znaleźć są gotowe do wypieczenia i przetworzenia.
Czy to jest projekt, nad którym pracujesz?
Zrobiłem już koncert na żywo, który zrobił. Zremiksowaliśmy i dopracowaliśmy jego brzmienie. Brzmi to całkiem nieźle. Wersja „Superstition”, którą zrobiłem z BBA okazała się świetną heavy-metalową piosenką.
Przechodząc do Blow by Blow, który był głównie instrumentalny, powiedziałeś w dokumencie, że zostałeś zainspirowany słysząc Johna McLaughlina z Milesem Davisem. Co popchnęło cię do skoncentrowania się głównie na muzyce instrumentalnej?
Już sama świadomość, że John to zrobił. Mahavishnu Orchestra była wyraźną lekcją, że istnieje życie po piosenkarzach. Pomyślałem, że jeśli uda mi się stworzyć bardziej uproszczoną wersję tego – bo nie ma Billy’ego Cobhama tam, gdzie mieszkam, nie wiem jak wy – to będzie dobrze. Nacisk na świetne granie, a nie robienie sensacyjnych płyt popowych, przemawiał do mnie. Ważniejsze było, aby być częścią tej, jak to się mówi, inwencji, która działała muzycznie.
Eric Clapton powiedział w dokumencie, że czuł, że jesteś muzykiem rockowym, który rozumie jazz.
Byłem bardzo, bardzo zadowolony z tego, ale nie rozumiem jazzu . Jeśli kiedykolwiek widziałeś ten klip Chrisa Guesta ze Spinal Tap mówiącego o jazzie, gdzie on mówi: „Dlaczego oni grają tak cicho? Czego się boją?” Pomyślałem sobie: „To takie zabawne”. Oczywiście, rozumiem, co słyszę. Ale wspaniałą rzeczą w rock & rollu jest jego uproszczenie między oczami. To jest to, co „Hound Dog” i „Rock Around the Clock” było. I nie mów mi, że to nie sprawia, że chcesz podskakiwać, kiedy to słyszysz.
Nie zrobiłeś zbyt wielu płyt w latach osiemdziesiątych. W innych wywiadach mówiłeś, że czujesz, że ta dekada i lata dziewięćdziesiąte nie były dla ciebie najlepsze. Dlaczego tak jest?
Ponieważ słuchałem wszystkiego, co się wtedy pojawiało. Zauważyłem ludzi takich jak Michael Jackson i pomyślałem: „Bajecznie, ale to nie dla mnie”. Potem był cały rock &rollowy cyrk metalowy z lat osiemdziesiątych z Quiet Riot, cała sprawa z wielkimi włosami i groupies wszystkie z takimi samymi włosami. Dzięki Bogu nigdy tam nie wszedłem. Tak więc drzwi zamykały się na możliwość zagrania dużego koncertu, ponieważ to właśnie się sprzedawało. I dobrze ci robi, że nie jesteś w pobliżu. Odświeżasz się.
Mniej więcej w tym czasie, mieliście również gitarowych shredderów jak Joe Satriani i Steve Vai, którzy się pojawili. Co wtedy z tym zrobiłeś?
Z jednej strony cieszyłem się, że gitara wciąż była królem. Wywieszali wielką flagę dla gitary. Przynajmniej nie była to masa syntezatorów, a gitara była wypierana z obrazu. Z całym szacunkiem odnosiłem się do Vai’a i Eddiego Van Halena. Great. Niech im się to podoba. Tak długo, jak nie wkracza to w mój styl – a nie wkraczało – byłem szczęśliwy.
W latach osiemdziesiątych robiłeś wiele gościnnych występów na albumach Micka Jaggera i Tiny Turner.
Cóż, kto by odmówił, gdybym dostał telefon? Byłbym dumny, że ktoś pamiętał, że w ogóle żyję.
Co pamiętasz z pracy z Tiną?
To było niewiarygodne. Producent nie puszczał piosenek głośniej niż tylko o jeden dB, a ja nie byłem do tego przyzwyczajony, ale utwory były świetne. „Steel Claw” był bardzo uptempo, a „Private Dancer” był świetny. Ale musiałem zrobić to solo na piosence w stylu stadionowym przy głośności radiowej, a Tina przyszła i powiedziała, „Jak leci?”. Odpowiedziałem, „OK.” Powiedziała, „Powiem ci, co zrobię. Zrobię wokal prowadzący, żebyś mógł złapać ogień.” I wtedy, świetnie. Po prostu tam usiadłem. Jedno ujęcie. To było to. A ona powiedziała, „Zostawię cię z tym.” Wróciła po trzech czy czterech godzinach, a ja wciąż walczyłem, próbując wydobyć dźwięk. Ale wszystko skończyło się naprawdę dobrze, bo jej się spodobało i zabrała mnie na kolację. To było całkiem dobre.
Ostatnio pojawiły się doniesienia o problemach Gibsona i Guitar Center. Co o tym sądzisz?
Cóż, kto by uwierzył, że 50 lat temu, kiedy Stratocaster pojawił się w Londynie, nadal będzie to gitara ikona. Nie obchodzi mnie, co ktoś mówi, Les Paul jest blisko, ale Strat i Tele wciąż są narzędziami handlu. A teraz mówisz mi, że to spada. Myślałem, że to było jeszcze dość silne.
To jak płyty. Zwyczaje zakupowe ludzi są inne. Rzeczy się zmieniają. Rawy, rapy i wszystko to, to wszystko idzie w tym kierunku. Kluby shuffle dance i trance – jest tam 10,000 ludzi z masywnymi głośnikami i jeden facet z zestawem słuchawek. To jest nieuniknione, że to się skończy. Jeśli nie teraz, to niedługo w przyszłości. Po prostu trzymam się kurczowo ponurej śmierci.
Mówiąc o muzyce rave, podobało mi się wiele elektronicznych rzeczy, z którymi pracowałeś na You Had It Coming.
Wow. To potrzebowało kogoś, kto by to wyprodukował, kto by rozumiał, jak to ma być umieszczone, a nie tylko wymiecione gdzieś na bok w magazynie wytwórni. Ludziom, którym grałem ten materiał, podobał się. Po prostu nie został wystarczająco dobrze przyjęty, więc nie zrobiłem kolejnego. Hardkorowi zwolennicy gitary nie chcą tego słuchać, a to jest właśnie moja publiczność. Nigdy się ponad to nie wybiło. Gdybyśmy mieli jakiś hit czy coś, to byłoby inaczej. Ale wyczułem, że nie idziesz już tą drogą zbyt daleko. Myślę, że woleliby zobaczyć prawdziwe granie z prawdziwymi graczami.
Kiedy wydałeś swój ostatni album, Loud Hailer, mówiłeś, że chciałeś uciec od „gitarowego maniactwa.”
Nie wiem. Ilekroć wchodziłem na stoisko z czasopismami na dworcu kolejowym, widziałem wielkie hordy tych magazynów z wypisanymi na nich nerdami. Nie chodzi mi o brak szacunku, ale naprawdę nie chcę czytać o kryminalistycznym zagłębianiu się w średnicę strun. Niech będzie jakaś tajemnica związana z twoim rzemiosłem. A strona za stroną to gadżety i elektronika. Niby w pewnym sensie jest to zdrowe, ale muzyka tego nie odzwierciedla. Nie słyszałem jeszcze niczego, co byłoby aż tak dalekie od tego, co już znam jako mój ulubiony rodzaj muzyki. Więc czy jest to kolejne pudełko sztuczek, których słuchamy, czy jest to gracz?
Jaka muzyka porusza cię najbardziej w tych dniach?
Zagłębiam się w młodszą muzykę, tę taneczną muzykę shuffle. Studiuję ludzi nie tylko dla inspiracji czy muzycznie, ale po prostu ich życie. Kiedy widzisz na YouTube klipy tych dziewczyn tańczących do ich utworów, one po prostu chcą iść i wyrazić siebie. To oczywiście jest tutaj masowe. Nie przejmują się tym, że mają w tym swój udział. Po prostu skaczą w górę i w dół, wykonują ten niesamowity taniec i wymyślają swoje własne kroki. Mają pewnie ze cztery galony Red Bulla na dnie. I jestem tym zafascynowany.
I są w posiadaniu ich uszy dmuchane przez miliard watowe systemy dźwiękowe. Myślisz sobie: „Jakie to byłoby żenujące, gdybyśmy pojawili się z zestawem perkusyjnym? Byłoby tak źle. Po prostu wyszliby z tego miejsca.” Wszystkie platformy basowe i czysty poryw systemów nagłośnieniowych nie istniały, kiedy zaczynaliśmy. Wszyscy chcieliśmy tego masywnego, potężnego brzmienia, ale go nie było. Dlatego też graliśmy głośno i mieliśmy duże wzmacniacze. Ale trzymam się dobrze tego, co się dzieje.
W dokumencie, Jennifer Batten nazwała cię „niewyróżniającym się bohaterem dla mas”. Byłam ciekawa, co pan o tym sądzi i czy dobrze się pan czuje ze swoim poziomem sławy.
Cóż, skoro ona to powiedziała, to tak musi być. Nie mogę tego skomentować. Wszystko co mogę powiedzieć to to, że nigdy nie osiągnąłem wielkiego czasu, litościwie prawdopodobnie. Kiedy rozejrzysz się wokół i zobaczysz, kto osiągnął wielki sukces, to jest to naprawdę parszywe miejsce, kiedy o tym pomyślisz. Może jestem błogosławiony, że tego nie miałem. I muszę na to spojrzeć w ten sposób.