Sesje „nauczania” misjonarzy zdecydowanie takie są. Na początku jest to po prostu przyjacielskie spotkanie, na którym mówi się ci, że wszystkie rzeczy, w które wierzyłeś do tej pory, są całkiem w porządku, z wyjątkiem pewnych szczegółów, które musisz poznać z Księgi Mormona (i tak dalej, i tak dalej).
Następnie upewniają się, że możesz się z nimi spotkać co najmniej dwa razy w tygodniu, więc poświęcasz mnóstwo swojego cennego czasu. Dokładnie tak, jak mówią filmy, masz tu utopiony koszt (w czasie).
Potem zaczynają przyprowadzać dodatkowe osoby na spotkania z nauczycielami, które albo będą świadczyć o niesamowitym wpływie Księgi Mormona na ich życie, albo będą chwalić i gratulować ci tego, jak wielkie poczyniłeś postępy, jak szczere są twoje modlitwy itd. I znowu, dokładnie według schematu przedstawionego w filmie.
A potem upewnią się, że sam dokonasz odkryć „przymierzy z Bogiem”, których wymaga księga, upewniając się, że będziesz miał wrażenie, że są one twoim własnym wolnym wyborem. W końcu jednak kościół decyduje o tym, co zawierają twoje przymierza, zanim będziesz mógł zostać ochrzczony.
Więc, choć z pewnością nie jest to ilościowo tak złe jak scjentologia, proces misjonarski kościoła LDS z pewnością jest jakościowo tym samym.