Odkąd nasz najmłodszy, Chłopiec, podjął pracę pilota na Alasce, intryguje nas ten wyjątkowy zakątek Alaski, który obsługuje jego mała linia lotnicza Yute Air.
Yute lata do około dwóch tuzinów małych rdzennych wiosek z ich bazy w mieście Bethel, które, z zaledwie pięcioma tysiącami mieszkańców, nie jest wiele więcej niż wioską samą w sobie.
Będąc pewnymi, że chcemy zobaczyć nowe życie naszego syna z pierwszej ręki, on był tak samo pewny, że nie będziemy w stanie poradzić sobie z ekstremalnym zimnem i ciemnością arktycznej zimy.
Więc cierpliwie czekaliśmy na cieplejszą pogodę, aby udać się do Ostatniej Granicy na wizytę.
Po spędzeniu z nim kilku dni w Anchorage i okolicach, czuliśmy, że jesteśmy gotowi zmierzyć się z tundrą.
Bethel nie ma dróg prowadzących do lub z niego – surowy krajobraz jest zbyt zaporowy – więc zaopatrzenie i ludzie przylatują odrzutowcami z Anchorage kilka razy dziennie.
Wiele z tych usług to ładunki, które następnie są rozprowadzane do maleńkich wiosek w południowo-zachodniej ćwiartce stanu przez pilotów takich jak The Boy.
Przybyliśmy na ostatni lot dnia i spotkaliśmy się z naszym synem, gdy kończył swoje biegi.
Ponieważ było lato i nigdy nie robiło się ciemno, spacerowaliśmy trochę po mieście i zatrzymaliśmy się na pizzę w jednym z niewielu lokali gastronomicznych.
Wtedy dowiedzieliśmy się, że w tych stronach nawet pizza jest dostarczana drogą lotniczą!
Nawet w lipcu było dość chłodno – mogliśmy sobie tylko wyobrazić, jak to jest, gdy nadchodzi grudzień.
Rano zarezerwowaliśmy lot do najbardziej wysuniętej na zachód i największej wioski, którą obsługują linie lotnicze, Toksook Bay.
To nie tylko zapewniło, że zobaczymy najwięcej krajobrazów, jak to możliwe; oznaczało to również, że zatrzymamy się w kilku innych wioskach po drodze.
Są to jedne z najbardziej odległych osad gdziekolwiek w Stanach Zjednoczonych.
Są one całkowicie odizolowane; jedynym sposobem, aby do nich dotrzeć jest samolot, lub czasami łodzie, w miesiącach letnich.
W zimie psie zaprzęgi i maszyny śnieżne mogą pokonywać zamarznięte bagna, ale są one praktyczne tylko na krótkich dystansach.
To oznacza, że poczta i prawie wszystko inne, co jest dostarczane do wiosek, przylatuje tymi małymi samolotami.
Są one naprawdę ich liną ratunkową do reszty świata.
Po prawie godzinnym locie nad rozmokłym terenem bagiennym, jakim jest tundra, gdy stopniał mróz, ujrzeliśmy małe żwirowe lądowisko usadowione na niewielkim wzniesieniu ponad grząskim gruntem wokół niego.
Chłopiec poprowadził nas do lądowania w Newtok i wyładowaliśmy kilka zapasów.
Niestety, ta mała osada licząca około 350 osób może nie istnieć już zbyt długo.
Rzeka Ninglick zżera ziemię, a wraz z topnieniem wiecznej zmarzliny spowodowanym ociepleniem temperatur, wioska zapada się poniżej poziomu morza.
Starsi rozważają możliwość przeniesienia całego miasta.
Z nieco mniejszym ładunkiem, ale z nowym pasażerem na pokładzie, wystartowaliśmy do naszego następnego przystanku, Tununak.
Ta samotna placówka znajduje się na północno-zachodnim wybrzeżu piętnastej co do wielkości wyspy Ameryki, Nelson Island.
Oprócz swoich rozmiarów, wyspa nazwana na cześć dziewiętnastowiecznego przyrodnika Edwarda Nelsona jest również znana z wołów piżmowych.
Po tym, jak w ubiegłym stuleciu na wyspie polowano na nie aż do wyginięcia, zwierzęta te zostały ponownie wprowadzone i zaczynają powracać.
W drodze z Tununak do Nunakauyak, czyli zatoki Toksook, zauważyliśmy parę włochatych wołów piżmowych pasących się na wzgórzach.
Ponieważ lecieliśmy nisko, by utrzymać się pod chmurami, Chłopiec zabrał nas nad nie, by przyjrzeć się im z bliska.
Potem zawróciliśmy nad Morzem Beringa i ustawiliśmy się do lądowania.
Na lotnisku, które składa się z żwirowego pasa startowego i jednej małej szopy, spotkał nas Melvin, który pracuje jako agent dla Yute Air.
Zgodził się nas oprowadzić, więc wsiedliśmy na jego czterokołowiec ATV, który służy jako preferowany środek transportu w wiosce (nie ma dróg, kto potrzebuje samochodu?), i odbiliśmy w dół do miasta, gdy The Boy odleciał do następnego celu.
Prawie wszyscy z prawie sześciuset mieszkańców Toksook Bay – jak i całego tego obszaru Alaski – są ludźmi Yup’ik i kontynuują styl życia z tradycjami, które pozostały niezmienione od wieków.
Polowanie, łowienie ryb i zbieractwo są nadal podstawowymi źródłami utrzymania, a ludzie nadal używają wielu z tych samych narzędzi, które mają od pokoleń, takich jak stojaki do suszenia ryb, harpuny i proce.
Mały braciszek pokazuje nam swoją sprawność w posługiwaniu się procą i potrafi już łapać ryby rękoma – wspaniałe umiejętności! |
Nasz pierwszy przystanek pokazał nam to wyraźnie, zeszliśmy nad wodę do miejsca, gdzie rodzina Melvina, wraz z wieloma innymi, wędzi i suszy złowione ryby.
Pokazał nam również zdjęcia, jak on i jego rodzina polują na morsy. Polowanie to jest dozwolone przez stan na mocy alaskańskich praw napisanych dla „zachowania historycznych lub tradycyjnych alaskańskich praktyk kulturowych” jej rdzennych mieszkańców. |
W każdej z odwiedzonych przez nas wiosek znajduje się szkoła, poczta, przychodnia i mały sklep.
Zgłodnieliśmy trochę, a w Toksook Bay nie ma restauracji (powinniśmy byli pomyśleć trochę wcześniej – ups), więc wpadliśmy do sklepu, żeby znaleźć coś na lunch.
Pierwszą rzeczą, która nas uderzyła były ceny, większość z nich była szalenie wysoka.
When everything has to be flown in it is definitely reflected on the price tags.
Widzieliśmy paczkę spaghetti za $10.49, puszkę zupy za 5,89$, sześć rolek zwykłego papieru toaletowego za 8,99$, ser za 14,55$ i torbę Doritos za 8,29$.
Święta racja – my też byśmy polowali, łowili ryby i zbierali!
Wybór też był trochę ograniczony, więc najlepsze co mogliśmy wymyślić to szynka w sosie i pszenne pieczywo. Zjedliśmy to siedząc na schodach przed sklepem.
Po naszym posiłku al fresco, potrzeba przerwy na toaletę przyniosła nam wycieczkę do miejskiego więzienia. Okazało się, że był to jedyny budynek publiczny otwarty w niedzielne popołudnie.
Właściwie Melvin wyjaśnił, że jest ono zawsze otwarte, aby ludzie mogli się w nim samouwięzić, jeśli uważają, że wykroczyli poza zasady ustanowione przez radę wioski.
W miarę upływu dnia zaczęło się robić coraz chłodniej i trochę ponuro. To było lipcowe popołudnie, a temperatura szybko spadała do czterdziestki.
To zdecydowanie przykuło naszą uwagę podczas jazdy na czterokołowcu.
Widząc, że zaczynamy się wychładzać, Melvin zaproponował nam, abyśmy zatrzymali się u niego w domu w celu złożenia wizyty. Z radością przyjęliśmy jego zaproszenie.
Wewnątrz spotkaliśmy cztery pokolenia jego rodziny.
Nie znaliśmy łososiowatych, ale po ich zobaczeniu uznaliśmy, że są podobne do moroszek, których próbowaliśmy w Nowej Fundlandii.
Jednym z najczęstszych sposobów ich spożywania na Alasce jest potrawa zwana Akutaq, lub jak nazwał ją Melvin, lody eskimoskie.
Jagody są zmieszane z ubitym tłuszczem, tradycyjnie z renifera, łosia, karibu, morsa, lub często olej z foki, ale ostatnio Crisco stał się smarem z wyboru, i trochę cukru i mleka jest added.
Podano nam małe miseczki, zanim poznaliśmy składniki, i podczas gdy nie zdmuchnięto – lub prawie tak podekscytowany o tym, jak dzieci były – kochaliśmy możliwość spróbowania wyjątkowego smakołyku.
Melvin chciał się również upewnić, że spróbowaliśmy suszonego łososia, który był na stojakach, które widzieliśmy wcześniej.
Teraz to było bardziej w naszym guście, wędzony i słony, smakował jak szarpanka – pyszny.
Dodatkowo byliśmy jeszcze trochę głodni od naszego lekkiego lunchu.
Podczas gdy rozmawialiśmy, przez drzwi wszedł młody człowiek niosący paczkę.
To oznaczało, że nadszedł czas, aby Melvin założył z powrotem swoją czapkę agenta linii lotniczych, a my musieliśmy się z nim zabrać na lotnisko.
W ciągu kilku minut usłyszeliśmy dron zbliżającej się Cessny, więc podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się z Melvinem.
Znowu wystartowaliśmy, tym razem bez Chłopca. Za sterami zasiadł inny pilot, Buggy.
Jest on wieloletnim weteranem Yute Air, a także Yup’ikiem, więc zna te tereny jak własną kieszeń.
Dołączył do nas kolejny pasażer, co oznaczało, że po drodze zatrzymamy się w jeszcze jednej wiosce, Chefornak.
Do czasu powrotu do Bethel zaliczyliśmy dziesięć startów i lądowań tego dnia – ale jeszcze nie skończyliśmy.
Wciąż mieliśmy przed sobą jeszcze trzy loty, aby dostać się z powrotem w dół i przez dolną czterdziestkę ósemkę.
To oznaczało, że zanim skończyliśmy, mieliśmy już za sobą szesnaście startów i lądowań w ciągu jednej dwudziestoczterogodzinnej przerwy.
Yipes, większość załóg lotniczych nawet tego nie robi!
David & Veronica, GypsyNester.com
Zobacz wszystkie nasze przygody na Alasce!
TWOJA KOLEJ: Czy odwiedziłeś naprawdę odległą część świata? Czy poleciałbyś malutkim samolotem nad tundrą? Czy Melvin nie był wspaniały, oprowadzając nas po swoim wiejskim domu?
Ten post może zawierać linki sponsorowane.