Dwie z największych oryginalnych hollywoodzkich franczyz są teraz tylko dwoma dużymi kawałkami nostalgicznej marki IP, aby pomóc Disneyowi rządzić światem rozrywki.
Dosłownie piszę tuż po złapaniu mid-day matinee z Harrison Ford i Walt Disney’s Call of the Wild. Tak, wyreżyserowana przez Chrisa Sandersa adaptacja Jacka Londona była wcześniej wydana przez Fox (lub, uh, 20th Century), ale jej nadmierny budżet (około $110-$125 mln) oznacza, że będzie to kolejne rozczarowanie Fox/Disney. Nawet „Ford kontra Ferrari” Jamesa Mangolda, niezależnie od pochlebnych recenzji i licznych nominacji do Oscara, zarobił „tylko” 117 milionów dolarów w kraju i 225 milionów dolarów na całym świecie przy budżecie 98 milionów dolarów. W powiązanych wiadomościach James Mangold został wymieniony przez The Hollywood Reporter jako osoba prowadząca rozmowy z Disneyem i Lucasfilm w celu przejęcia rządów reżyserskich nad Indiana Jones 5. Steven Spielberg najwyraźniej nie będzie reżyserował tego nadchodzącego sequela.
Mangold jest doskonałym meat-and-potatoes filmmaker, a w próżni dając franczyzy akcji o globtroting archeologa do faceta, który helmed Ford v Ferrari, Walk the Line, Logan i 3:10 do Yumy byłoby ekscytujące wiadomości. Heck, jeśli podpisałby kontrakt na oblężone Uncharted Sony, byłbym pewnie mniej zmartwiony. Ale Indiana Jones to nie tylko franczyza filmów akcji. To kinowy pierwowzór, którego cztery poprzednie części wyreżyserował Steven Spielberg, a wyprodukował George Lucas, a w roli tytułowego bohatera wystąpił Harrison Ford. I ten sequel, jakkolwiek dobry by się nie okazał, będzie funkcjonował tylko z (w najlepszym wypadku) 1/3 tych elementów. Czym właściwie jest film o Indiana Jonesie bez Spielberga i Lucasa?
Raiders of the Lost Ark był wielkim budżetem ($22 mln) film przygodowy z udziałem „Han Solo” z dream team „że Star Wars facet” i „że Jaws facet”. Raiders rozpoczął się jako Spielberg i Lucas chcąc zrobić zasadniczo amerykański film James Bond, i że został zainspirowany przez pulp seriali z lat 30-tych. Zarówno on, jak i Gwiezdne Wojny (które istnieją, bo George Lucas nie mógł zdobyć praw do Flasha Gordona) są definiującymi przykładami filozofii „rip-off, don’t remake”. Trylogia Indiany Jonesa była wybitną serią przygodową swoich czasów, zwłaszcza, że franczyza Jamesa Bonda osiadła w wygodnej formule/oczekiwaniach komercyjnych (ponad/poniżej 50 milionów dolarów krajowych co dwa lata) przez większą część lat 80-tych.
Nawet Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki, otwarcie w lecie 2008 roku, 19 lat po Indiana Jones i Ostatnia Krucjata, zarobił 317 milionów dolarów w kraju i 790 milionów dolarów na całym świecie, tuż przed $1 miliard benchmark stał się prawie par za kurs dla mega-movies. Za oceanem zarobił więcej niż „Mroczny rycerz”, mimo że sequel Batmana Chrisa Nolana wyprzedził go globalnie (1,004 miliarda dolarów) dzięki niebotycznej kwocie 533 milionów dolarów. Więc tak, to ma sens, że Walt Disney i Lucasfilm chcieliby utrzymać franczyzę Indiany Jonesa. A ponieważ sequele są o wiele bardziej opłacalne niż rebooty, prawdopodobnie dostaniemy Indiana Jones 5 z Harrisonem Fordem w roli doktora Henry’ego Jonesa.
Ale czym dokładnie jest film o Indianie Jonesie bez Stevena Spielberga na fotelu reżysera i George’a Lucasa zaangażowanego w jakikolwiek sposób? Odpowiedź nie jest tak różna od pytania „Czym są Gwiezdne Wojny bez George’a Lucasa?”. Oba te filmy to niegdyś definiujące się filmowe franczyzy, oryginalne właściwości, które były kontynuowane po ich naturalnym zakończeniu, a teraz istnieją jako kolejny kawałek fan fiction – IP w imperium Disneya. Jeśli Indiana Jones był „epopeją przygodową z epoką, w której główną rolę grał ten facet z Gwiezdnych Wojen, wyreżyserowaną przez człowieka, który nakręcił Szczęki i wyprodukowaną przez ojca Gwiezdnych Wojen”, to usunięcie dwóch z tych elementów sprawia, że staje się on o wiele mniej wyjątkowy w porównaniu z dzisiejszymi nieruchomościami i niedoszłymi franczyzami.
Nie oznacza to, że Indiana Jones 5 będzie złym filmem, jako że Mangold generalnie nie robi kiepskich filmów, ani że nie będzie to popcornowa rozrywka godna IMAX-ów. Ale Indiana Jones prawdopodobnie wkroczył w erę „gloryfikowanych fan fiction”, podobnie jak wcześniej Gwiezdne Wojny. Tak, postrzegam Indiana Jones i Gwiezdne Wojny inaczej niż „oparte na wcześniejszych materiałach źródłowych” wielkie sławy, takie jak seria James Bond, Mission: Impossible, Jurassic i różne filmy o superbohaterach. I tak, to ma znaczenie właśnie dlatego, że Steven Spielberg i George Lucas byli aktywnymi uczestnikami poprzednich czterech filmów o Indianie Jonesie, co różni je od, powiedzmy, serii Die Hard (która była początkowo oparta na książce) lub, uh, Police Academy.
Disney kolekcja top-tier IP wzrosła tak ogromny i dominujący, przynajmniej na razie, że nawet coś tak niegdyś gigantyczny jak Indiana Jones jest teraz tylko pojedynczy element szachowy, który ma być przeniesiony na planszy w dążeniu do dominacji udziału w rynku w rynku kinowym i cenne oferty na Disney + w wojnach strumieniowych. Podobnie jak wcześniej Gwiezdne Wojny, film, który niegdyś był uważany za szczytowe osiągnięcie kinematografii fantasy, teraz jest tylko kolejną cegłą w murze dla największej firmy rozrywkowej na świecie. Bob Iger ustępuje ze stanowiska dyrektora generalnego po 15 latach rządów, a jego spuścizna kinowa to raczej przejęcia (Lucasfilm, Pixar, Marvel) i markowa nostalgia (te remaki live-action) niż tworzenie „nowych” franczyz.
To nie jest krytyka jego i/lub Disneya, ponieważ jestem pewien, że Sean Bailey wolałby wypuścić więcej filmów takich jak Tomorrowland i Queen of Katwe obok Króla Lwa i The Rise of Skywalker, gdyby rynek to uzasadniał. Ale całe pokolenie zaczęło postrzegać prawie wszystkie „nowe dla ciebie” oferty kinowe jako niewarte wycieczki do kin, z kanałami streamingowymi, takimi jak Netflix i platformami VOD, które pozwalają widzom oglądać „nowe” filmy zaledwie kilka miesięcy po premierach kinowych w wysokiej jakości w domu za około 4 dolary za wypożyczenie. Niezależnie od powodów, dla których kinomani nie oglądają już w kinach filmów studyjnych (koszty, wygoda, itp.), to nie wina Disneya, że Netflix ukradł demografię „oglądania filmów tylko po to, by oglądać filmy”.
Audiences nie są już skłonni do podjęcia szansy na „nowe” franczyzy fantasy. Częściowo wynika to z czystego kosztu współczesnych filmów i porównywalnej śmierci systemu gwiezdnego. Bezpieczniej jest zrestartować (lub kontynuować) Matrixa, niż dać nam „następnego Matrixa”. Gwiezdne Wojny i Indiana Jones są wartościowe, ponieważ były to niegdyś chwalebnie udane, nowe dla kin właściwości. Jestem gotów się założyć (zakładając, że powstanie), że wyreżyserowany przez Jamesa Mangolda film o Indianie Jonesie z Harrisonem Fordem w roli głównej będzie jakąś odmianą „dobrego”. Ale to już nie będzie to samo. Indiana Jones był kiedyś ekscytujący dzięki temu, że był serią action-adventure z umysłów Stevena Spielberga i George’a Lucasa. Teraz to tylko kolejna, napędzana nostalgią franczyza dla Walta Disneya.
Śledź mnie na Twitterze. Zajrzyj na moją stronę internetową. Wyślij mi bezpieczną wskazówkę.
.