Eduardo Najera nie wygląda na osobę, która czuje się komfortowo w garniturze i krawacie, kiedy wędruje po linii bocznej jako trener Texas Legends, filii Dallas Mavericks w NBA Development League. Szarpie się za węzłem krawata, nieuważnie bawi się marynarką, podwija ramiona i szyję, jakby próbował zrzucić z siebie całą tę sytuację.
Możesz być skłonny do odczytania jego mowy ciała w pewien sposób. Że Najera – zaledwie 37 lat i może jeden lub dwa treningi dzielą go od formy z gry – nie chce po prostu pozbyć się garnituru. Że chce założyć strój i wrócić na boisko. Myliłbyś się. On nie żałuje przejścia na emeryturę. Po prostu nie lubi nosić garniturów.
„Nie było mi trudno z tego zrezygnować, bo grałem we właściwy sposób” – mówi Najera. Jest w pustej szatni wewnątrz Dr Pepper Arena, przebierając się z szarego garnituru, który musiał założyć na dzisiejszą sesję zdjęciową, w czarny t-shirt i bluzy.
„To jest jedna rzecz, którą staram się przekazać tym chłopakom. Nigdy nie wiesz, kiedy twoja kariera się skończy. Jeśli weźmiesz grę off, trening off, nie można dostać go z powrotem. Bo kiedy przechodzisz na emeryturę, przechodzisz na emeryturę. Jesteś skończony. Możesz wrócić i zagrać w meczu na wynos, ale ja nawet tego nie zrobiłem, bo rzeczywistość jest taka, że poświęciłem tyle swojego czasu, tyle krwi, potu – poświęciłem swoje ciało przez 12 lat.”
Nie mówi pustymi komunałami o sportowcach. Podczas gry w Charlotte Bobcats w 2012 roku, zabłąkany łokieć złamał mu czaszkę. A to nie uwzględnia nawet poważnych kontuzji kolana i różnych zadrapań, których doznał podczas kilkunastu lat gry w lidze. Najera nie wiedział jednak, że jego własna kariera jest skończona do momentu, gdy już była. Kiedy przed sezonem 2012-13 Donnie Nelson zwrócił się do niego z propozycją objęcia posady trenera Legend, ten nie podjął jeszcze decyzji o przejściu na emeryturę. Najera mówi o prezesie i generalnym menadżerze Mavericks oraz współwłaścicielu Legends: „Zobaczył we mnie coś wyjątkowego”.
Although Najera was the kind of heady player regarded by many as a glorified assistant coach during the latter years of his career – role he embraced, taking less money for a chance to mentor the Nets’ young frontcourt in 2008, for example-Najera had never given much thought to coaching. Nigdy nie myślał o niczym poza graniem – o następnej grze, następnym meczu, następnym sezonie.
Pracowity, ale nieco niewymiarowy jak na swoją naturalną pozycję (power forward), Najera rozegrał 12 sezonów w NBA, zaczynając w 2000 roku w Dallas Mavericks. Najera był pierwszym urodzonym w Meksyku graczem wybranym przez NBA, a teraz jest pierwszym urodzonym w Meksyku trenerem drużyny związanej z NBA – nie przetrwał tak długo w lidze przez przypadek. Najera był mądry i twardy, nieustraszony i bezinteresowny, był świetnym kolegą z drużyny i ulubieńcem każdego trenera, dla którego grał, a lista ta obejmuje jedne z najbardziej utytułowanych nazwisk w tym biznesie – Don Nelson, George Karl, Larry Brown.
Pomimo bycia All-American na Uniwersytecie Oklahoma i jednym z najlepszych graczy w historii szkoły, płynnie przeszedł od bycia The Man w college’u do Just Another Guy w zawodowstwie. Nigdy nie próbował robić więcej, niż był w stanie, nigdy nie naciskał, by zrobić więcej, niż go o to poproszono i nigdy nie brał niczego za pewnik. Nauczył się tego w Oklahomie od swojego trenera, Kelvina Sampsona, który obecnie jest asystentem w Houston Rockets. „Nauczył mnie, jak ciężko pracować, jak rywalizować każdego dnia” – mówi Najera. „Every single day.”
Jeśli mowa ciała Najery na linii bocznej mówi o czymkolwiek, to właśnie te trzy ostatnie słowa. Nie chodzi o to, że chciałby być na boisku, ale o to, że chciałby, aby było tam więcej graczy takich jak on.
„Musiałem zrozumieć, że oni nie są tacy jak ja,” mówi śmiejąc się lekko. „Że nie są tacy, jak ja byłem jako gracz. Musiałem się do tego dostosować. Oczekiwałem, że będą robić rzeczy tak, jak ja kiedyś to robiłem.”
Najera odwiesza swój garnitur, owijając parę krawatów wokół wieszaka. „Mają poczucie, że 'jestem lepszy niż wszyscy inni i muszę udowodnić wszystkim, że mogę zdobyć 20 punktów w nocy’,” mówi Najera. „I tu właśnie popełniają błąd, bo kiedy trafią do NBA, nie będą dostawać tylu rzutów. Muszą się skupić na małych rzeczach, szczegółach. Muszą skupić się na raporcie z obserwacji. Muszą skupić się na koszykówce zespołowej. Myślą, że będąc samolubnym i zdobywając masę punktów dostaną się do NBA. Ale na koniec dnia, drużyny w NBA nie szukają tego typu gościa.”
Nie mówi tego, ale nie musi: drużyny w NBA szukają w D-League kolejnego Eduardo Najery. Nigdy nie zdobył 20 punktów w meczu (jego średnia w karierze wynosi 4,9 punktu na mecz). W SportsCenter pojawiał się tylko w tle highlightów innych graczy. Jego obecność na stronach sportowych ograniczała się głównie do agatowego typu box score’ów i raportów transakcyjnych.
W swoim rodzinnym Meksyku, jednak, kraju z historią koszykówki, którą można by napisać w tweecie, był i jest gwiazdą. Najera nie jest Michaelem Jordanem meksykańskiej koszykówki. Raczej nie jest tylko Michaelem Jordanem meksykańskiej koszykówki. To jego Jordan, Bill Russell i James Naismith. Nawet po przejściu na emeryturę, wciąż jest na tyle ważną postacią na południu kraju, że Veracruz w Meksyku stało się w zeszłym sezonie jednym z największych sponsorów Legend. Nazwa i logo miasta znajdują się na boisku (oficjalnie znanym jako Veracruz Court w Dr Pepper Arena) oraz na koszulkach drużyny. „To wszystko on” – mówi jeden z pracowników Legends.
To powiedział, Najera nie jest wszystko, co różni się od swoich graczy. Oni wszyscy są na dole w D-League patrząc w górę, w Frisco i Fort Wayne i Erie i Bakersfield, mając nadzieję na powołanie do wielkiej ligi. Nelson bez problemu mógł załatwić Najerze miejsce obok Ricka Carlisle’a na ławce Mavericks. I Nelson zapytał, czy Najera chciałby pójść tą drogą. Ale zamiast tego wybrał Legends. On również potrzebował czasu na rozwój.
„Wiedziałem, że nie jestem gotowy na trenowanie,” mówi Najera, „ale wiedziałem, że mam to w sobie.”
.